O budzeniem męczeniu i ról przechodzeniu.

Poranek. Sobotni.  Zatem budzi mnie nie budzik, a tupot gołych stóp lub stukanie w ramię.
Martka.
No to zaczynamy. Klasyką. Czyli Krabikiem.
- Mamo, pobawisz? - pyta
Mój zabawowy entuzjazm jeszcze śpi, zatem spod półprzymkniętych powiek zerkam na jej rozwichrzoną głowę i zapraszam bez słowa do naszego łóżka.
Bez słowa, oszczędzając nieliczne już pozostałe sekundy ciszy, którą za chwilę przerwie paplanina Krabika.
Poranki z Krabikiem zawsze wyglądają tak samo. I wymagają nie lada aktorstwa po obu stronach.
U mnie, to nawet podwójnego. Bo o ile Martka - wyspana i całkiem już rozbudzona, udaje zaspaną Mankę - opiekunkę Krabika, o tyle ja - zaspana - odgrywam nie dość, że Krabika, co już samo w sobie jest sztuką, to jeszcze rozbudzonego i skorego do porannych zabaw.
- Ja będę spała, a Krabik już się obudzi i będzie po mnie chodził - wprowadza mnie w temat.
Dalej już moja kreatywność. W dokuczaniu. Poranną namolnością Martka mu nie dorównuje. I tu, choć to może nieładnie, ale mam ciut satysfakcji. Dobra jestem w tym włażeniu w uszy, próbach podnoszenia zaciśniętych powiek. Zaciśnięte nie tylko powieki, ale i buzia. Martka ze wszystkich sił walczy, by nie wybuchnąć śmiechem. Bo ten poranny Krabik jest mocno łaskotliwy ;)
Po jakimś czasie Krabik, zmęczony wędrówką po pościelowych górach i robieniu sobie zjeżdżalni z Martki, zasypia. Chrapie jak porządny niedźwiedź.
I tu role się zamieniają...
- Krabik, wstawaj, pora do przedszkola - mówi rozbudzona Manka.
A Krabik...
Znów aktorzę. Bo rozbudziłam się przy zabawie, a teraz trzeba być zaspanym Krabikiem.