Rzecziwistość (od)poetyzowana

Miała stać na stacji. Miała mieć podoczepiane wagony. Nie wiem, czy miało ich być ze czterdzieści, nie wiem, co każdy z nich miał mieścić. Ale wiedziałam, czego spodziewać się w moim.
Wtedy wiedziałam - przed moją pierwszą podróżą pociągiem.
Nadszedł dzień, kiedy ta wiedza miała zderzyć się z rzeczywistością.
Spodziewałam się przestrzeni gwarnej i radosnej. Spodziewałam się wesołych zwierzaków. Tu akurat, nie wiedzieć czemu - małpek bawiących się gdzieś na półkach nad głowami pasażerów. Skąd te małpki? Trudno powiedzieć. W tekście, który wykreował moją wizję podróży, małpek akurat nie było. Ale był wagon pełen bananów - ten czwarty. Może dlatego małpki się przyplątały, bo lubią banany.
Miało być miło, miało być lekko i gładko, mieliśmy toczyć się w dal. W dal, bo aż do Czechosłowacji (wtedy jeszcze Czechosłowacji, takich odległych czasów moje dzieciństwo sięga).
Z przesiadką w Warszawie.

A jak było?
Tłoczno. I ciemno. I głośno. Małpek nie było. Bananów tym bardziej. Ani siedzeń. Nawet takich uwalanych tłustymi kiełbasami, przez grubasów z trzeciego wagonu.
Nie było miarowego turkotania do taktu, łomotania i stukania, które tak pięknie brzmi, kiedy czyta się "Lokomotywę" Tuwima.
Bo pierwszy etap podróży to jazda w przejściu między wagonami. Później jakoś udało się rodzicom ulokować mnie w przedziale - jako dwulatka miałam prawo do taryfy ulgowej.
I co zrobiłam, kiedy pociąg zatrzymał się na pierwszej stacji?
- Ludzie, uciekajmy z tego pociągu! - wrzasnęłam na cały głos...

Można pomyśleć, że poezja oszukuje, że nie tak jak trzeba opisuje rzeczywistość.
Ale ja tak nie pomyślałam.
Do dziś lubię poezję. No może bardziej poetycką prozę.
Bo w prozie mojej codzienności odnajduję piękno i niezwykłość.
Zawsze lepiej, niż próbować uciekać z pociągu, który nazywa się Życie. Tym bardziej, że nie da się uciec. Bo lepszego składu nie mogłam sobie wyobrazić.
O lepszym nie śmiałam nawet marzyć.
Moja rzeczywistość w cudowny sposób z prozy stała się poezją.