To musiał być piękny widok: Ojciec biegnący w kierunku Syna, rzucający mu się na szyję, całujący go na powitanie.
Już na szkółkach niedzielnych porównuje się Ojca z przypowieści do Ciebie, a syna marnotrawnego do nas.
Ale próbując wyobrazić sobie Ciebie biegającego, jest już nieco ciężej. Myślę, że sporo w nas tego religijnego myślenia o Tobie - siedzącym na tronie, słuchającym słów: "Święty, święty, święty".
Rozprawiłeś się z tym w moim śnie. I pokazałeś, jak niereligijny jesteś, jak niezwykle zwyczajna, niecodzienna w swojej codzienności, niezwykle praktyczna jest Twoja miłość.
Kiedy się obudziłam, nie miałam wątpliwości, że spotkaliśmy się tej nocy.
Chociaż wieczór nie zapowiadał nic ciekawego i drobne wydarzenia w zasadzie kazały mi stracić nadzieję na znalezienie Ciebie tam, gdzie chciałam szukać.
Śnił mi się mężczyzna. Zadbany, niezwykle sympatyczny, ciepły. I piękny w jakiś nieokreślony sposób. W niczym nie przypominał mojego taty czy teścia, ale nazywałam go tatą.
Rozmawialiśmy, próbowałam mu opowiedzieć o jakimś oglądanym filmie, ale dystans uniemożliwiał nam swobodne porozumiewanie się.
Ja wyglądałam z okna trzeciego piętra, on stał na dole.
I wtedy powiedziałam, że to bez sensu, że jesteśmy od siebie tak daleko, że musimy do siebie krzyczeć, a nie dosłysząc wszystkiego, tracić urywki rozmowy. Nie mogłam zejść do niego, dlatego on zaproponował, że przyjdzie do mnie.
Czekałam. Minuty się dłużyły. A on nie przychodził.
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak przygotowuje się do spotkania - poprawia ubranie, sznuruje rozwiązany but.
Miałam wrażenie, że celowo opóźnia ten moment, że celowo zwleka.
Widać jednak było, że nie tylko ja czekam niecierpliwie, on też nie mógł się doczekać.
W końcu przyszedł, a spotkanie nie było kontynuacją niedokończonej rozmowy. Nie było czasu na rozmowę.
Bawiliśmy się. Biegaliśmy, śmialiśmy się. Ukrywaliśmy się przed sobą i dawaliśmy się znaleźć. Zmęczenie, brak tchu, ale przede wszystkim mnóstwo radości i szczerego, spontanicznego śmiechu.
Bawiąc się, zapomniałam na moment o wszystkim dookoła. Liczyło się tylko to, że jesteśmy razem.
Z tego beztroskiego czasu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Niecodzienną sytuację przerwało coś, co należy do mojej codzienności.
Musiałam odłożyć na moment zabawę, by pokwitować kurierowi odbiór przesyłki. Ale tato wciąż chciał się bawić. Wiedziałam, że ukrywa się za drzwiami, by za moment przestraszyć i rozśmieszyć mnie.
Z trudem jeszcze łapiąc oddech po wcześniejszej szalonej bieganinie, poprosiłam, by przestał na chwilę.
Nie chciałam zatrzymywać kuriera. Ten jednak, na widok chowającego się taty, uśmiechnął się i powiedział tylko: "Ten pan chyba nie ma dosyć".
Dziękuję Ci, że nie masz dosyć. I nie chodzi tu o bieganie i zabawę, a o kochanie nas, o pragnienie relacji, którego - nawet bardzo się starając - nie jesteśmy w stanie zaspokoić.
Bo nieskończony Bóg nieskończenie nas kocha, nieskończenie pragnie relacji z nami.
Dziękuję Ci, że się nie męczysz i nie ustajesz. Wciąż kochasz, nawet, jeżeli musisz często po nas wybiegać na drogę, prowadzić nas czy podnosić.
Dziękuję Ci za ten sen. Był o wiele lepszy niż zaplanowana na ten wieczór książka "Syn czy niewolnik", ale nocna lampka niespodziewanie przestała działać, naprawiając się dopiero rano;
lepszy niż kazanie, którego chciałam posłuchać w łóżku, ale nie mogłam znaleźć słuchawek.
Najwięcej uczy spotkanie z Tobą.
Chociaż czasem po latach dopiero wyciągamy wnioski z tych lekcji, a zdobytą wiedzę i doświadczenie z opóźnieniem zaczynamy stosować w naszym życiu.