Było pole.
Tak rozległe, że jednym spojrzeniem nie dało się ogarnąć jego falującej kłosami powierzchni.
I był ktoś, kto je kochał. Kto każdego dnia przechadzał się wokół niego i wyciągniętą dłonią gładził nabrzmiałe ziarnem kłosy.
I cieszył się, znajdując tam również pojedyncze polne kwiaty, które sprawiały, że pole było nie tylko urodzajne, ale i piękne. Tak niemonotonne.
Był też ogród - bogaty w brzmienia, kolory i smaki.
Nie cieszyło Go jednak samotne doglądanie pola i korzystanie z ogrodu.
Chciał współpracować. I mieć kogoś, z kim cieszyłby się swoim ogrodem. Zarządcę. Przyjaciela.
Dlatego znalazł tego, któremu powierzył pole. Zaufał mu, nauczył wszystkiego. Dał mu wolną wolę, a co za tym idzie, wolną rękę w zarządzaniu i czynieniu sobie tej ziemi poddaną.
Chciał tylko być w pobliżu, doradzić i wspomóc, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Wspierać w uzyskaniu i współuczestniczyć w plonach.
Wymyślił nawet mało kalkulujący się na pierwszy rzut oka system podziału zysków – chciał otrzymać 10 % i przyjaźń Zarządcy, któremu powierzyć chciał swoją własność.
Najwyraźniej uznał, że tak się opłaca.
Zarządca radził sobie całkiem nieźle. Z Jego pomocą znajdował rozwiązanie wszystkich problemów, z którymi się zetknął.
Nawet z problemem samotności.
I tak oto teraz dwoje, będący jednym, wspólnie cieszyli się cichym powiewem, kiedy wraz z Nim przebywali w Jego ogrodzie.
Wystarczyło jedno spotkanie przy drzewie, by uśpić ich czujność.
Nie zauważyli, że ten, który przecież tylko ich zachęcał do pełniejszego korzystania z tego, co mają, zasiał na ich ziemi coś nowego – zwątpienie.
Zapragnęli samodzielności, ale ich nowymi pomocnikami mimowolnie stały się strach i niepewność. Może i rozszerzenie diety o ten owoc miły dla oka sprawiło, że stali się widzącymi, ale dostrzegali coraz więcej nieistotnych detali, coraz mniej sedna…
Zaczęli też inaczej słyszeć.
Ten charakterystyczny szelest, który potwierdzał Jego obecność, stał się nie do zniesienia. Musieli się ukrywać.
Aż w końcu opuścili ogród.
Bez odpocznienia, jakie dawał, bez spotkań z Nim, pozostawanie na polu stało się trudniejsze.
Z czasem przeradzało się w coraz większy mozół.
Ziemia rodziła kamienie, które Zarządca w pocie czoła starał się usuwać. Ona borykała się z trudem brzemienności, rodząc z nie mniejszym bólem niż ten, który On odczuwał, patrząc, jak jego Przyjaciele coraz bardziej tracą to, co im powierzył.
I im więcej tracą, tym większym ciężarem staje się pozostała im część.
Nawet się nie zorientowali, gdy zgubili gdzieś akt własności. A może zostali okradzeni?
Byli zbyt zajęci, zbyt zmęczeni, by dociekać prawdy. Zbyt osłabieni, by starać się zmieniać ten stan rzeczy.
W milczeniu patrzyli, jak pole, otoczone niegdyś miłością, opasane zostało drutem.
W miejscach, gdzie kiedyś siadywali i patrzyli na morze kłosów, pojawiły się budowle z chropowatego kamienia.
Nazywano je warowniami.
Mijały lata. Nastawały po sobie kolejne pokolenia, które pracowały z takim samym mozołem. I z tak samo mizernym skutkiem.
Nie było to już bezpieczne miejsce.
A On nadal kochał to pole. I tych, którym je powierzył. Ukradkiem zbliżał się do niego. Choć nikt Go już tu nawet nie wyglądał i nie oczekiwał.
Brał grudki ziemi, rozcierał je w palcach. Tylko dzięki Jego łzom nie stawały się one bryłami nie do rozkruszenia.
Któregoś dnia poczuł, że dłużej tego nie zniesie.
Musi odzyskać tę ziemię, za wszelką cenę. Nie wahał się, by oddać za nią część siebie.
Chciał znów widzieć na niej pracujących Przyjaciół, których na nowo ustanowi Zarządcami. I przypomni, że są Przyjaciółmi.
Chciał, by ich jarzmo stało się słodkie, a brzemię lekkie.
Tak, za wszelką cenę.
Jeżeli łzy to za mało, gotów był przelać swoją krew, by pokropiona ziemia znów wydawała plon, do którego została powołana.
I udało się.
Wykupił ziemię. Choć cena była wysoka.
Nie patrzył na to, że krwawią Mu ręce, nie zważając na ból przebitego boku, otarł z czoła pot jak krople krwi i wziął się do pracy.
Oczyszczał ziemię z głazów, usuwał chwasty, które głęboko zapuściły gorzkie korzenie.
Obiecał sobie, że nie spocznie, dopóki nie odtworzy świetności tego, co kiedyś utworzył.
Opatrzył rany swoich Zarządców. Nauczył ich czerpać radość z pracy. I na nowo dał się poznać jako Przyjaciel.
Dlaczego jednak pole wciąż otoczone było drutem. Czy nie skończył się czas niewoli, a zwycięstwo było pozorne?
Nie, było całkowite, zostało odniesione raz na zawsze. A ziemia zaznała już wytchnienia od wojny.
Chciał tylko, by Zarządcy na nowo poczuli się Zarządcami i współwłaścicielami, samodzielnie je zdejmując.
Tak rozległe, że jednym spojrzeniem nie dało się ogarnąć jego falującej kłosami powierzchni.
I był ktoś, kto je kochał. Kto każdego dnia przechadzał się wokół niego i wyciągniętą dłonią gładził nabrzmiałe ziarnem kłosy.
I cieszył się, znajdując tam również pojedyncze polne kwiaty, które sprawiały, że pole było nie tylko urodzajne, ale i piękne. Tak niemonotonne.
Był też ogród - bogaty w brzmienia, kolory i smaki.
Nie cieszyło Go jednak samotne doglądanie pola i korzystanie z ogrodu.
Chciał współpracować. I mieć kogoś, z kim cieszyłby się swoim ogrodem. Zarządcę. Przyjaciela.
Dlatego znalazł tego, któremu powierzył pole. Zaufał mu, nauczył wszystkiego. Dał mu wolną wolę, a co za tym idzie, wolną rękę w zarządzaniu i czynieniu sobie tej ziemi poddaną.
Chciał tylko być w pobliżu, doradzić i wspomóc, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Wspierać w uzyskaniu i współuczestniczyć w plonach.
Wymyślił nawet mało kalkulujący się na pierwszy rzut oka system podziału zysków – chciał otrzymać 10 % i przyjaźń Zarządcy, któremu powierzyć chciał swoją własność.
Najwyraźniej uznał, że tak się opłaca.
Zarządca radził sobie całkiem nieźle. Z Jego pomocą znajdował rozwiązanie wszystkich problemów, z którymi się zetknął.
Nawet z problemem samotności.
I tak oto teraz dwoje, będący jednym, wspólnie cieszyli się cichym powiewem, kiedy wraz z Nim przebywali w Jego ogrodzie.
Wystarczyło jedno spotkanie przy drzewie, by uśpić ich czujność.
Nie zauważyli, że ten, który przecież tylko ich zachęcał do pełniejszego korzystania z tego, co mają, zasiał na ich ziemi coś nowego – zwątpienie.
Zapragnęli samodzielności, ale ich nowymi pomocnikami mimowolnie stały się strach i niepewność. Może i rozszerzenie diety o ten owoc miły dla oka sprawiło, że stali się widzącymi, ale dostrzegali coraz więcej nieistotnych detali, coraz mniej sedna…
Zaczęli też inaczej słyszeć.
Ten charakterystyczny szelest, który potwierdzał Jego obecność, stał się nie do zniesienia. Musieli się ukrywać.
Aż w końcu opuścili ogród.
Bez odpocznienia, jakie dawał, bez spotkań z Nim, pozostawanie na polu stało się trudniejsze.
Z czasem przeradzało się w coraz większy mozół.
Ziemia rodziła kamienie, które Zarządca w pocie czoła starał się usuwać. Ona borykała się z trudem brzemienności, rodząc z nie mniejszym bólem niż ten, który On odczuwał, patrząc, jak jego Przyjaciele coraz bardziej tracą to, co im powierzył.
I im więcej tracą, tym większym ciężarem staje się pozostała im część.
Nawet się nie zorientowali, gdy zgubili gdzieś akt własności. A może zostali okradzeni?
Byli zbyt zajęci, zbyt zmęczeni, by dociekać prawdy. Zbyt osłabieni, by starać się zmieniać ten stan rzeczy.
W milczeniu patrzyli, jak pole, otoczone niegdyś miłością, opasane zostało drutem.
W miejscach, gdzie kiedyś siadywali i patrzyli na morze kłosów, pojawiły się budowle z chropowatego kamienia.
Nazywano je warowniami.
Mijały lata. Nastawały po sobie kolejne pokolenia, które pracowały z takim samym mozołem. I z tak samo mizernym skutkiem.
Nie było to już bezpieczne miejsce.
A On nadal kochał to pole. I tych, którym je powierzył. Ukradkiem zbliżał się do niego. Choć nikt Go już tu nawet nie wyglądał i nie oczekiwał.
Brał grudki ziemi, rozcierał je w palcach. Tylko dzięki Jego łzom nie stawały się one bryłami nie do rozkruszenia.
Któregoś dnia poczuł, że dłużej tego nie zniesie.
Musi odzyskać tę ziemię, za wszelką cenę. Nie wahał się, by oddać za nią część siebie.
Chciał znów widzieć na niej pracujących Przyjaciół, których na nowo ustanowi Zarządcami. I przypomni, że są Przyjaciółmi.
Chciał, by ich jarzmo stało się słodkie, a brzemię lekkie.
Tak, za wszelką cenę.
Jeżeli łzy to za mało, gotów był przelać swoją krew, by pokropiona ziemia znów wydawała plon, do którego została powołana.
I udało się.
Wykupił ziemię. Choć cena była wysoka.
Nie patrzył na to, że krwawią Mu ręce, nie zważając na ból przebitego boku, otarł z czoła pot jak krople krwi i wziął się do pracy.
Oczyszczał ziemię z głazów, usuwał chwasty, które głęboko zapuściły gorzkie korzenie.
Obiecał sobie, że nie spocznie, dopóki nie odtworzy świetności tego, co kiedyś utworzył.
Opatrzył rany swoich Zarządców. Nauczył ich czerpać radość z pracy. I na nowo dał się poznać jako Przyjaciel.
Dlaczego jednak pole wciąż otoczone było drutem. Czy nie skończył się czas niewoli, a zwycięstwo było pozorne?
Nie, było całkowite, zostało odniesione raz na zawsze. A ziemia zaznała już wytchnienia od wojny.
Chciał tylko, by Zarządcy na nowo poczuli się Zarządcami i współwłaścicielami, samodzielnie je zdejmując.