Pisaczka. Trzymaczka kota.

Nasze spacery to rytm miarowych kroków i jej nieustający słowotok.
Wartka narracyjna rzeka, której wody pochłaniają ogromnie dużo mojej uwagi.
Dlatego lubię zabierać ją na lody. Wtedy ciut mniej mówi ;)
Nogi pracują, dzielnie maszerując, buzia zajęta uszczuplaniem zawartości wafelka, ale i głowa zajęta. Myśleniem.
Dziś językowe zagadnienia w obróbce.
- Mamo, dużo jest wszędzie napisów, prawda? - bardziej stwierdza niż pyta między liźnięciami loda
- Prawda - mówię i już nie głośno, a w myślach dopowiadam sobie, że umiejętność czytania bez filtrowania, szczególnie tych ulicznych, na murach pisanych słów, niekoniecznie jest powodem do radości
- Są też po angielsku. Ale my mieszkamy w Polsce, bo tu jest Polska. I więcej powinno być po polskowemu...
Oj tak! Moja córeczka w roli strażnika, tamy, która ma zatrzymać czy chociaż spowolnić napierającą falę zapożyczeń.
Modę, której i ja ulegam, dostrzegając większą pojemność niektórych obcych słów.
Będę się jednak starać, by tego po polskowemu, przepraszam - po polsku, było jak najwięcej i jak najpoprawniej.

Tym bardziej, że Martka zamierza zostać pisaczką.
Będzie pisać książki, trzymając kota na kolanach.
Taka pisaczka-trzymaczka.

Popracujemy jednak i nad gramatyką, i nad trzymaniem kota, bo chwilowo wygląda to tak jak po lewej.prawej*

Tak z doskoku trenujemy teraz na kocie Babci. Szacunek dla kota. Za cierpliwość, bo Martka od czasów naszej Mysi zbytnich postępów w temacie trzymania nie poczyniła.

* ja za to nad matematyką muszę popracować, bo jak widać strony lewa/prawa wymagają jednak utrwalenia ;)