Większe, czyli mniejsze

Jakiś czas temu zauważyłam, że odsuwam się od tekstów.
Nie, nie oznacza to, że jest mi nie po drodze z czytaniem.
Odsuwam się, tak fizycznie. Wyciągając rękę i oddalając od oczu czytaną książkę.
W soczewkach mi źle, a okulary odruchowo zdejmuję nie tylko czytając, ale i przy gotowaniu, jedzeniu czy komputerze.
Wreszcie zaskoczyłam. Nadszedł ten moment, kiedy ręka robi się za krótka ;)
Starość...
Okuliści na tę okoliczność wymyślili jednak łaskawsze określenie i starczowzroczność nazywają prezbiopią. Lepiej brzmi. Mniej boli.

Zatem idę to sprawdzić do specjalisty. Bo najbardziej męczącym było nie tyle zdejmowanie okularów, co ciągłe ich gubienie, gdy odkładane były często nieświadomie, w wirze jakichś wymagających dobrego widzenia zajęć.
A szukałam ich równie często, co zdejmowałam. Bo w nich co prawda nie za bardzo, a bez nich też ze mnie żaden sokół.

- Co panią do mnie sprowadza? - pyta miły pan w białym fartuchu
- Starość - odpowiadam

I co? Po przepytaniu mnie z alfabetu i innych kropek-plamek, zajrzeniu w oczy okazało się, że Rafał racji nie miał.
Nie będę jak babcia mieć osobnych okularów do czytania.
Ale nowe - owszem.
 Szkła co prawda można wstawić w stare oprawki, ale te już swoje przeżyły, skoro pamiętają jeszcze chyba przedmałżeńskie czasy...

I tak oto mam nowe okulary. Sporo większe od starych. Bo zmieniły się optyczne trendy.
Większe, ale mniejsze ;) Bo sporo mniej na minusie.
A mniej na minus, to...
Starzenie wychodzi mi na plus.