Granaty witaminowe

Śniadanie, czyli omlet z grubą warstwą kremu czekoladowego. Ale był warunek - na dokładkę owoce przywiezione od Babci.
Na stole pojawiają się talerzyki z malinami i borówkami. Pojawiają się i ku mojej radości szybko znikają. Owoce, bo talerzyki trzeba odnieść do kuchni (co- tu znów matczyna radość - dzieciaki zazwyczaj robią, sprzątając po sobie ze stołu)

- Mamo, to były takie granaty witaminowe - mówi Jakub, oblizując czekoladę z kącików ust

O owocach w kontekście witamin zwykło się mówić bomby. Ale skoro na stole pojawiły się owoce małego kalibru, to i nazwę można było przekalibrować.

Bomby, granaty - wszystko jedno. We mnie i tak po raz kolejny eksploduje fala radości. Że nie tylko ładnie zajadają, nie tylko są przeważnie grzeczni, ale i językowych fajerwerków można się po nich spodziewać, a teksty, którymi mnie zarzucają, to niezłe petardy.