A niech to gęś kopnie!... Albo zdmuchnie ;)

Bywa ciężko.
Aż cisną się na usta słowa znacznie mniej zeufemizowane niż ten tytułowy frazeologizm.
Ciężka bo to, bo tamto. Ciężko byłoby źródło wszystkich ciężarów przywołać.

Z czasem wolnym też ciężko.
Dlatego, czytając dzieciom, staram się wybierać książki, przy których i ja się dobrze bawię, w których znajduję to, czego potrzebuję.

Ciężka torba niesiona z biblioteki już nieraz, dzięki zawartości, sprawiła, że zrobiło się lżej. Przykładowo za sprawą pewnej Gęsi...

A niech to gęś kopnie!  - to najlepsza gęś, o jakiej czytałam. 
Poetka z weltshmerzem.
Depresją znaczy. Taką nietypową, jak i format książki.
Książka długa i cienka. I nic a nic wspólnego z treścią to nie ma.
Długa. Jak szyja bohaterki. I cienka. Jak i sama Gęś, która - jak to w depresji bywa - apetyt schowała w czarnej dziurze czarnych myśli.
Czarnych, jak i sama depresja.

Czym jest depresja? Tu cytat. Definicja idealna:

"depresja to takie bardzo nieprzyjemne coś, co się nam wpycha do głowy bez pytania i sprawia, że nic nas nie cieszy, że źle się czujemy i nie dość, że sami siebie nie lubimy, to jeszcze myślimy, że inni też nas nie lubią, bo i za co?"

Gęsiowa depresja miejscami się jednak z tą definicją kłóci, miejscami się jej wymyka.
Bo jakiś cel sobie znalazła, mocno się przy nim upierając i prawie, prawie finalizując podjęte zamierzenie.
Przyjemności po drodze też się znalazły. Ot, chociażby kałuża w lesie, którą towarzysz wędrówki uparcie nazywał stawem, a Gęś konsekwentnie i kreatywnie, o niezamierzoną zabawę homofonami zahaczając, uparcie trwa przy swoim. I w kałuży.


Zabawy samym językiem jest tu jeszcze trochę. Jajek, jak Gęś, nie znoszę, ale znoszę. Lubię nawet.

Pozostali mieszkańcy lasu, których w swojej trudnej wędrówce w poszukiwaniu sensu życia w życia skończeniu Gęś spotyka, równie co ona ciekawi.
Pani Zającowa pozwala wziąć zmęczonym matkom na luz. Sporo wspólnych doświadczeń mamy... Jako mamy.

"Pani Zającowa westchnęła tylko głęboko, bo to czasem pomaga - jak nie wierzycie, spytajcie własne mamy" - potwierdzam, pomaga.
A to, co wypowiada, kiedy jej względnie grzeczne zajączki znów coś wywiną, zgrabnie poprawne, dorosłego czytelnika jednak inaczej ciut prowadzą i co innego na myśl przywodzą, z tych mniej poprawnych rejestrów językowych i obyczajowych.

Kończy się dobrze. Gęś, która wymarzyła sobie, by stać się czyjąś kolacją, dobrze posila i czytelnika.

"Bo tak naprawdę tylko od nas zależy, czy będziemy szczęśliwi, czy nie. My sami mamy w sobie wystarczająco dużo siły, żeby zdmuchnąć płomień pod brytfanką oraz wystarczająco dużo wiary w marzenia, żeby każde z nich mogło się spełnić"



Książka pozytywna. Antydepresant wyborny.
Czasem, kiedy wydaje się, że nad głową zbierają się czarne chmury, a ciemne myśli się kłębią,
wystarczy dmuchnąć i szybko się rozwieją.

Dmuchnąć, jak Gęś pod brytfankę.

Dmucham zatem pod własną. I w przenośni, i niemal dosłownie, przykręcając kurek pod gotującym się obiadem.
I już wiem, że nie będzie ciężko.
Na pewno dlatego, że nic się nie przypali i nie wykipi, oszczędzając mi ciężaru sprzątania.