Za moich szkolnych czasów, tych wcześniejszych, kiedy zdarzyły się nadprogramowe dni wolne od szkoły z przyczyn nieszczególnych, jak np. choroba, czekało się, aż jakiś dobry człowiek wpadnie do nas z plecakiem i da przepisać szkolne wieści.
Później, już w liceum, kiedy zachorowałam poważnie i nie miałabym szansy nadrabiać na bieżąco ani po wyzdrowieniu przepisać tego, o co się zeszyty (i głowy) wzbogaciły, wklejałam do swoich zeszytów kserówki notatek koleżanki. Czyli już postęp technologiczny dawał się zauważyć.
Dziś jestem mamą szkolniaka, który aktualnie zajmuje strategiczne miejsce pod kocem, w ramach akcji jesiennego chorowania pod patronatem jeża w gardle.
Wieści szkolne spływają do nas w formie zdjęć z zeszytów i wyświetlają się na ekranie mojego telefonu lub komputera.
Nie powiem, ułatwia to wiele. Choć i trochę rozleniwia.
Rozszyfrowujemy więc szkolne zapiski.
- Zobacz, jaki A. stawia znak zapytania - mówię
- Tak, A. ma naprawdę charakterystyczną czcionkę - odpowiada J.
Za moich czasów nazywało się to charakterem pisma ;)
Później, już w liceum, kiedy zachorowałam poważnie i nie miałabym szansy nadrabiać na bieżąco ani po wyzdrowieniu przepisać tego, o co się zeszyty (i głowy) wzbogaciły, wklejałam do swoich zeszytów kserówki notatek koleżanki. Czyli już postęp technologiczny dawał się zauważyć.
Dziś jestem mamą szkolniaka, który aktualnie zajmuje strategiczne miejsce pod kocem, w ramach akcji jesiennego chorowania pod patronatem jeża w gardle.
Wieści szkolne spływają do nas w formie zdjęć z zeszytów i wyświetlają się na ekranie mojego telefonu lub komputera.
Nie powiem, ułatwia to wiele. Choć i trochę rozleniwia.
Rozszyfrowujemy więc szkolne zapiski.
- Zobacz, jaki A. stawia znak zapytania - mówię
- Tak, A. ma naprawdę charakterystyczną czcionkę - odpowiada J.
Za moich czasów nazywało się to charakterem pisma ;)