Balon płaczu i beczka śmiechu.

Normalnie Dzień Dziecka.
Podłoga pokoju usłana drobiazgami i gadżetami. A przestrzeń gęsta od możliwości wyboru.
- "A może to jeszcze Ci się przyda?" - pyta Ł., podsuwając przed oczy coraz to nowsze skarby.
Obładowani zdobyczami ruszamy do domu. Tam szukamy przedmiotom miejsc, rozgaszczamy je w naszej domowej przestrzeni.
I w głowie trzeba poukładać tyle nowości, radości i wrażeń.
Jak się jest pięcioletnią dziewczynką, nie jest to łatwe.
Balon. Długi. Taki, z którego zręczne ręce zrobią pieska czy inne cuda. Łatwo pęka. Ale jest kolejny, i kolejny...
I kolejne przeżycie. Popołudnie jest tak przepełnione emocjami, że muszą one znaleźć ujście. We łzach.
W nagłym wybuchu płaczu.
Pytamy, co się stało. Przecież pęknięty balon został zastąpiony nowym.
- Bo ten balon mnie kusi, żeby go pęknąć...
- Balon Cię kusi? Jak?
- No ja sama się kuszę, żeby zobaczyć, czy jak go ścisnę, to czy pęknie.

Balon płaczu. A my, oczywiście niejawnie, ale mamy z tego ubaw.
Pięciolatka wycałowana, uspokojona. A balon? Na wszelki wypadek schowany.
Żeby nie kusił.