Zabawa w chowanego. W teatr raczej.

Jedna z ulubionych. I chociaż wszystkie kryjówki w naszym mieszkaniu są już dobrze znane, wielokrotnie odtajnione, to wciąż bawi. Zabawa w chowanego. Udawanego chowanego.
Kiedy chowa się Martka, my odkrywamy w sobie talent aktorski. Bo naprawdę trzeba się starać, by nie znaleźć jej od razu. Ale wchodzimy w rolę poszukiwacza gapo-fajtłapy, co to niby szuka, szuka, a znaleźć nie może. A nagadać się przy tym trzeba, a nazaglądać w kąty przeróżne. Choć czasem wybieram wersję enegrooszczędną i tylko na głos wyliczam kryjówki, w których to może się schowała.
Dlaczego nie jest łatwo?
Czasem potencjalnego szukającego prosi o pomoc w znalezieniu dla siebie kryjówki. Czasem oznajmia: To ja się schowam w szafie, a ty mnie szukaj.
No i weź tu nie znajdź.
Zamknąć oczy i nie podglądać, to za mało. Przydałoby się jeszcze zakryć uszy. Bo słyszymy, do której szafy czy szafki się gramoli, co odsuwa.
Dziś przeszła samą siebie. Zapowiedziała, że schowa się w łazience. Poprosiła, bym zamknęła za nią drzwi kabiny prysznicowej.
No dobra, szukam...
Na podłodze w łazience pozostawione skarpetki. Słychać jej stłumiony śmiech. A przez mleczne drzwi kabiny prześwieca snop światła. Bo oczywiście poprosiła o zgaszenie światła, to z racji nieprzepadania za siedzeniem po ciemku, postanowiła zabrać ze sobą latarkę ;)

Niezła komedia.
Chociaż nieco tragicznie wyglądały moje próby wydostania się z podłóżkowej kryjówki. Dramatycznie szybko zresztą zdekonspoirowanej.