Lody Pana Kota

Za nami pierwsze szaleństwa śniegowe. Ulubione z szaleństw? Bitwa na śnieżki. Bo śnieg lepił się wybornie. Zabawa była pyszna ;)
Śnieżki, piguły, gały - zwał, jak zwał. Grunt, że była radość. A wspomnienia mają słodki smak.
Słodsze jednak były inne gałki. Też zimne, ale w innych zupełnie okolicznościach przyrody.
Latem, w jednym z nadmorskich miasteczek. Hojnie ładowane do wafli w kratkę. Ogromne. Pyszne. Zaskakujące. Inne, niż zapamiętany z dzieciństwa kanon czterech smaków gałkowych lodów.
Kiedyś: śmietanka, kakao, truskawkai cytryna. Dziś... Znacznie dłuższa lista, pełna skojarzeń i zapożyczeń.
Martka obstawała przy kombinacjach smerfowo-oreowo-kinderowych. Jakub został fanem czekolady z miętą. A ja? Najlepiej wspominam te, które tak rozpaliły wyobraźnię mojego męża.

- Lody Pana Kota? O, ciekawe - powiedział. - Nazywają się fajnie. Fajnie też mogłyby wyglądać.

I podzielił się ze mną wizją lodów, gdzie gałka jest głową kota, szpiczaste uszy zrobione są z trójkątnych wafelków. Oczy i nos z czekolady. A wąsy? To tu już było ciut trudniej, bo nie kojarzył tak cienkich rurek waflowych. Ale może mistrzowie wyrobów cukierniczych, dla uświetnienia lodów Pana Kota, popełniliby cienkie czekoladowe paseczki, które świetnie by się w tej roli sprawdziły?

Rzeczywiście, ciekawy pomysł, takie kocie lody ;)
Nie gasiłam wyobraźni, nie hamowałam twórczości radosnej.
Po prostu cieszyłam się z tego, ile fajnych rzeczy może wynikać z lodów.
Lodów PANNA COTTA ;)