Biuro śmieci znalezionych.

Pokój J. otrzymał nowe miano. Może i mało zaszczytne, ale...
Biuro śmieci znalezionych zamieszkuje mój syn - zbieracz. Z wielopokoleniową tradycją. Tradycją, która co prawda zdaje się nie nadążać za biegnącym czasem i słabnie, jak mówią rodzinne źródła.
Niemniej jednak mamy kolekcję znalezionych śrubek i nakrętek. Kapsli. Klocków LEGO (sic!). Odblasków rowerowych. I coś tam jeszcze na pewno w szufladzie czeka na to, by zapoczątkować nowy zbiór.
Plusy?
Przywraca sens rzeczom, które - wyrzucone, zdawały się być tego sensu pozbawione.
I uczy się segregować, katalogować, porządkować.
A to już coś.
Choć idzie mu to czasami opornie.
Ja z kolei doskonalę się cierpliwości, uczę się nie każdy bałagan dostrzegać, co się da - omijać. Kilka razy w tygodniu pokonuję pragnienie, by wszystkie te znaleziska zgarnąć do wielkiego pudła i po prostu wyrzucić.
Ale są dla niego z jakichś powodów ważne i jednak się powstrzymuję.
A to już coś.