Licytacje.

Najczęściej przy stole, w porze posiłków.
Siadają naprzeciw siebie, po przeciwnych stronach.
On - dziesięciolatek.
Ona - czterolatka.
I zaczyna się przekomarzanie, udowadnianie wyższości, licytacje.
On z góry wydaje się być na wygranej pozycji. Bogatszy w doświadczenia. Może więcej. Potrafi więcej. Szybszy. Silniejszy.
Po prostu starszy.
Nie pamiętam o co się spierali. Zeszło na argument ostateczny, który miał rozstrzygać spór.
- Marta, a ja mam 10 lat, a Ty nie, bo masz tylko 4! I co? (wywalony język i mina, która świadczy o zwycięstwie)
- A Ty nie masz 4, a ja mam. I co? (język + wykończenie dźwiękowe à la Peppa Pig)
I co? I nic. Wygrała w naszym odczuciu. Bo rzeczywiście ma coś, czego nie ma brat.

Zrobić atut z deficytu. Potrafi. I już.

Oboje potrafią być dla siebie motywacją i wzorem do naśladowania. Jedną drużyną, nie do przelicytowania.