Imiesłowy.

Zimne, wietrzne popołudnie. Siedzimy i śpiewamy piosenki. Jest fajnie.
M. wstaje na chwilę z moich kolan - jakiś pomysł z nagła pojawił się w małej główce i uparcie domaga się realizacji na cito.
Biegnie zatem szybko, choć planuje tu do mnie wrócić i dokończyć, co zaczęłyśmy (przed nami jeszcze jesienny hit o wiewióreczce, co całą zimę żywić będzie swą dziatwę orzeszkami upchniętymi po kątach wielopokojowej dziupli)
"Mamo, tylko nie śpiewaj, czekając".
Obiecałam, nie będę śpiewać sama. M.in. dlatego, że w duecie mniej fałszuję.
Ale przede wszystkim z powodu jej prośby. I to jak wypowiedzianej.
Nieźle brzmią imiesłowy w wypowiedziach czterolatki. I nie są to konstrukcje-potworki typu: "Idąc do szkoły, padał deszcz".
Mogła powiedzieć, żebym nie śpiewała, kiedy będę na nią czekać.
Ale może cwaniara zauważyła, że z imiesłowem jest po prostu krócej, a sens ten sam.
Uśmiecham się, pisząc to.
A wracając do śpiewania...
Czekając, nie śpiewałam..