Mama Basi.

 Tak naprawdę, to mama Jakuba i Marty.
 Choć fajnie byłoby być bohaterką książki.
I częściowo odkrywam siebie w książeczkach o Basi, którymi obstawiamy półkę w pokoju dzieciaków.
Mama Basi, Janka i Franka. No fakt, ma o jedno dziecko więcej. I Jej mąż jest lekarzem, a mój jedynie elektronikę potrafi wyleczyć. A, i zamiast żółwia mamy świnkę morską.
I na tym kończą się różnice chyba ;)
Mamy podobne włosy, też noszę okulary, próbujemy pracować w domu i jednocześnie wychowywać dzieci. Dzieci dają do pieca. Mąż często śpiący i trochę nie w temacie. Ale za to przekochany optymista. Chciałybyśmy dobrze, ale czasem trudno być konsekwentną mamą, cierpliwą, i inne takie cuda niecodzienne.
I robi mi się raźniej. Bo mama Basi to taka prostu mama. Której ręce opadają, która bywa zmęczona, która po prostu normalnie kocha swoje dzieci. A te dzieci normalnie nie są idealne.
Ot, można ją przyłapać na podjadaniu słodyczy w niesłodyczowy dzień. Czasem ma chęć powiedzieć, że samochód jest głupi i chciałaby go kopnąć i inne takie "prawie brzydkie słowa". Piorunuje wzrokiem, ale i spokojnie tłumaczy.

Mama wyglądała tak, że postanowili już nic nie mówić... - przeczytałam w jednej z książeczek.
I ja tak chyba czasem wyglądałam.
O tak:


Tylko że moi m domownikom przeważnie ten szczegół umyka i słodkie czteroletnie"mimi..." przeplata się z "mamcik..." rywalizując (coraz głośniej) o moją uwagę.

fot. z książki "Basia i słodycze" (chyba)